Dyrektor Toru Wyścigowego Partynice, jeździec, miłośnik koni i dziennikarz.

W latach 1990–2013, redaktor naczelny Gazety Wyborczej Wrocław; w: Agora SA.

Od wielu lat, szkoli konie trudne i propaguje w świecie jeździeckim naturalne metody pracy z nimi.

Jerzy Sawka, tak wspomina o sobie:

“Konie są moją pasją od dziecka. Hodowałem je, dochowałem się kilku źrebaków, trenowałem, przygotowywałem do pracy pod siodłem młode, socjalizowałem trudne, szkoliłem się u wybitnych trenerów, wydając duże pieniądze. Podróżowałem wierzchem po obu Amerykach, Europie i Bliskim Wschodzie. Ciekawią mnie kultury jeździeckie świata. Prowadziłem obserwacje zdziczałych stad, by ustalić, jakie reguły rządzą tabunami. Chciałem mieć pewność, jak jest naprawdę, gdyż miałem wątpliwości co do koniarskiej wiedzy powszechnej.

Interesują mnie rasy koni, ich cechy specyficzne i modelowanie nowoczesnych linii pod poszczególne dyscypliny. Pracowałem jako trener metod naturalnych. Eksperymentowałem z końmi, czasami ryzykownie dla nich i dla siebie.

Konie były ze mną w szkole średniej, podczas studiów i równolegle do pracy zawodowej szefa redakcji lokalnych „Wyborczej” w Szczecinie i we Wrocławiu. To było i jest moje życie. Od 2013 roku jestem dyrektorem Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych – Partynice. Dlatego założyłem portal „Folblut. Magazyn o wyścigach”.

Czterdzieści lat temu jeździłem w Akademickim Klubie Jeździeckim we Wrocławiu. Konie kupowaliśmy na targach albo bezpośrednio od rolników. Te ze stadniny to była elita dla sekcji sportowej. Stadninowe konie były cywilizowane, te z hodowli prywatnej często nieobliczalne, gryzące, kopiące, przyciskające do ściany, urządzające rodeo, ponoszące. Jazda w teren to była walka. Konie gnały jak szalone, a my trzymaliśmy je twardo na wodzach, często jeszcze piłując wędzidłem po żuchwie, bo tak nas nauczono.

Coś mi tu nie pasowało. Nie mogłem pojąć, jak to jest, że Winnetou i Kmicic swobodnie kładą konie, a my z nimi toczymy bój.

Przełom nastąpił w roku 1986 w Zbrosławicach pod Gliwicami na kursie instruktorów. Doktor Krzysztof Skorupski, który wrócił z ZSRR, gdzie był asystentem szefa radzieckiej kadry skokowej, uświadomił mi, że ciągnięcie konia za pysk przynosi efekt odmienny od zamierzonego. Sprawdziłem. Okazało się, że konie swobodniej pracują, nie ponoszą, kiedy im się bezrozumnie nie zadaje bólu. Na zajęciach, które prowadziłem dla studentów, konie galopowały na sznurkach od snopowiązałek połączonych z wędzidłem gumką recepturką. Dzięki tym doświadczeniom z młodości dwa lata temu zostałem wynalazcą, bo opatentowałem Sawka Light Hand, urządzenie, które amortyzuje niewprawne działanie ręki jeźdźca. Kolejną rewolucję przeżyłem w roku 2000, gdy kolega z Niemiec Damian Pajączek pokazał mi szkołę naturalną Pata Parellego. Wszedłem w nią na całego. Najwięcej zyskałem podczas wizyty z moimi dwoma końmi u Honzy Błahy, czeskiego trenera tego nurtu, który poszedł własną drogą i ma fantastyczne osiągnięcia szanowane przez trenerów z różnych szkół. Moja generalna, dotycząca relacji koń – człowiek, refleksja jest taka: konie z podporządkowanych ludziom niewolników wchodzą w erę symbiozy, szczególnie w krajach rozwiniętych, w społeczeństwach demokratycznych, szanujących prawa człowieka i prawa wszelkich Innych. W najwyraźniejszy sposób doświadczamy tej zmiany w czasach nam współczesnych, w bliskich nam obszarach kulturowych. Mimo że w niektórych miejscach świat koniarzy z uporem broni straconych pozycji, generalny trend jest dobry, nowe się przebija. Choć aktywiści przesadzają – głównie z głębokiej niewiedzy – w punktowaniu świata jeździeckiego za grzechy, których nie popełnił, są forpocztą wytyczającą kierunek zmian cywilizacyjnych.

Argentyńscy gauchos nie pieszczą się z końmi, łamią je w parę godzin, z ich skóry robią tradycyjne buty. Ale to nie znaczy, że nie szanują koni. Byłem pośród nich. Oni kochają swoje konie. Ale inaczej niż panie z Europy Zachodniej czy Ameryki Północnej. Z tego wnioskuję, że jeśli w swojej masie w mrokach dziejów ludzkość traktowała konie jak niewolników i eksploatowała je ponad ich siły, podobnie jak ludzkich niewolników, to już wtedy rodziła się przyjaźń i miłość. Nawet jak ukochanego przyjaciela trzeba było zabić i zjeść. Znamy wspomnienia kawalerzystów z literatury czy z opowieści rodzinnych, koń tam występuje w szczególnej roli bliskiego towarzysza. Trudno, żeby było inaczej po wspólnych przeżyciach wojennych, gdy czasami cudem unikało się śmierci. Wspólnie. Takich uczuć doświadczali pewnie i rzymscy legioniści, i wojownicy barbarzyńskich plemion. Incitatus, wyścigowy koń cesarza Kaliguli, mieszkał jak bogacz, jadał specjalny jęczmień ze żłobu wykonanego z kości słoniowej i miał do dyspozycji służbę. Dlaczego zwykły rzymski plebejusz nie mógłby żywić tak gorącej miłości do swojego konia?

Mój ojciec naszego konia nauczyciela, brata i mojego, kiedy nieuleczalnie okulał, sprzedał na jesieni 1975 roku na rzeź. Wysłużone konie z AKJ Wrocław, wcale nie stare, bo kilkunastoletnie, też jechały do rzeźni. Wtedy z dyskomfortem, ale jakoś to akceptowałem. Taki był porządek rzeczy. Ale już żaden z moich własnych koni nie został wysłany na śmierć. Przez dziewięć lat mojej pracy na torze wszyscy końscy emeryci ze szkółki rekreacyjnej znaleźli łaskawych opiekunów. Ta zasadnicza zmiana nastąpiła na przestrzeni ostatnich 20-30 lat.

Prawie zawsze panie i dziewczyny, z których końmi pracowałem, mówiły mi, że ich wierzchowiec sprawia kłopoty, bo poprzedni właściciel bił go albo co najmniej źle traktował. Dopiero one obdarzyły konia prawdziwym uczuciem, ale ten jest nieufny, bo niesie w sobie traumę. To, że koń był maltretowany albo źle traktowany, to prawie zawsze nieprawda. Konie mogą zmienić zachowania, kiedy zmieniają miejsce pobytu i właścicieli. Najgorzej bywa, gdy pochodzą z małych hodowli, a dodatkowo są rozpieszczane. To dlatego mieliśmy w AKJ problemy z końmi od rolników. I dlatego przyjazne były konie ze stadnin. Te pierwsze wychowały się w małych stajenkach z ludźmi, te drugie w dużych stadach z rówieśnikami. Pierwsze interpretowały świat przez zachowania właścicieli, drugie przez reguły rządzące stadem, dla koni zasadnicze, bo to zwierzęta społeczne, uznające hierarchię. Każdy koń ma swoje indywidualne doświadczenie.

Kiedy się zrozumie i uszanuje ich sposób widzenia świata, łatwiej się z nimi dogadać niż z ludźmi.”


Publikacje w PCBJ: